fot. Archiwum prywatne
Podziel się:
Skopiuj link:

#EkoWyzwanie. Iwona Zasuwa stworzyła kooperatywę spożywczą. "Wracamy do gospodarzenia, jakie pamiętam z dzieciństwa"

Alergia syna spowodowała, że Iwona Zasuwa zaczęła szukać alternatywnych źródeł pozyskiwania naturalnych produktów spożywczych, innych niż drogie sklepy ekologiczne. Chciała mieć pewność, że podaje dziecku produkt wolny od toksycznych dodatków. Współpracuje między innymi z rolnikami, którzy specjalnie dla całej kooperatywnej grupy uprawiają warzywa, owoce, zboża wolne od pestycydów.

Sceptycy ekologicznego rolnictwa powiedzą, że nie da się wyhodować czystego, naturalnego warzywa w obecnych czasach, a jeżeli już, to we własnym ogródku, przy dużym wkładzie finansowym i ciężkiej pracy własnych rąk. Iwona Zasuwa udowodniła, że jest inaczej. Założyła kooperatywę, która skupia grupę ludzi, pasjonatów zdrowej żywności.

Anna Podlaska, WP Kobieta: Kilka słów na początek: na czym polega udział w tej społeczności? Ile osób skupia? Czy każdy musi coś robić na rzecz innych?

Iwona Zasuwa, artystka, autorka bloga i książek "Smakoterapia": Kooperatywa jest niedużą grupą, nie może skupiać tysięcy osób, bo polega na współpracy w ramach małej społeczności, zatem z zasady jest czymś lokalnym. Mamy w tej chwili wiele kooperatyw w Warszawie, również w całej Polsce. Zrzeszają one osoby, które mieszkają stosunkowo blisko siebie i łączą je z dostawcami dobrej żywności. Kooperatywa nie jest sklepem, nie przychodzi się do niej po prostu kupić taniej kilo ziemniaków. Wszystko, co się w niej dzieje, odbywa się za sprawą inicjatyw jej członków i dzięki ich działalności.

Anna Lewandowska wydała książkę "Healthy Sweets". Nam opowiada o pisaniu w ciąży i ulubionych deserach Roberta i Klary

Siedem lat temu stworzyłaś własną kooperatywę. Na czym polega jej wyjątkowość?

Przede wszystkim miałam w całym procesie związanym z edukacją żywieniową własny cel: odżywiać swoją rodzinę, w tym moje alergiczne dziecko, w miarę możliwości czystymi, naturalnymi produktami. Chciałam wiedzieć, czy to składnik, który dodaję do menu uczula, czy też dodatki do żywności, pestycydy, sztuczne nawozy, nieobojętne dla wrażliwego brzuszka mojego syna. Kupując w sklepie, nie miałam możliwości sprawdzić, kto stoi za uprawą warzyw, czym je nawozi.

Celem kooperatyw w Polsce jest zwykle bezpośredni dostęp do producenta, zmniejszenie kosztów na linii konsument - producent. U nas wymagania były dużo większe: chcieliśmy nie tylko powrotu do tradycyjnego smaku, ale i jakości. Moją podstawową potrzebą było stworzenie warunków, dzięki którym mielibyśmy my, wszyscy kooperanci, dostęp do naprawdę zdrowej żywności.

Chciałam zatem, aby zgodnie z moją filozofią kulinarną, w naszej kooperatywie nie było produktów z upraw konwencjonalnych, produktów wysoko przetworzonych, cukru, wszechobecnej pszenicy. Zależało mi na naturalnej, prostej, głównie lokalnej żywności: na warzywach i owocach, polskich kaszach, świeżo tłoczonych olejach i innych produktach naturalnych. Z czasem poznałam wielu etycznych hodowców, rolników, którym przyświecał podobny cel: nie wyjaławiać nadmiernie gleby, działać zgodnie z naturą, myśleć ekologicznie. Podobnie działają RWS-y, czyli Rolnictwo Wspierane Społecznie (łączą one konsumentów z rolnikami, bez pośredników).

Iwona

Iwona Zasuwa

Źródło: Archiwum prywatne

Nie łatwiej było kupować w sklepie ekologicznym? Stworzenie kooperatywy to ciężka i żmudna praca.

Kiedy zakładałam kooperatywę (w 2013 roku – przyp.red.) produkty ekologiczne nie były łatwo dostępne, niewiele było sklepów eko.

Wiele miesięcy spędziliśmy z mężem i przyjaciółmi podróżując wokół Warszawy w poszukiwaniu rolników, którzy zechcieliby uprawiać warzywa w naturalny sposób. Szukaliśmy również małych piekarni rzemieślniczych, małych producentów żywności. Zasada była taka, aby osiągnąć kompromis: zdobyć w miarę "czyste", naturalne produkty za cenę, która nie zdrenuje portfela. Dotrzeć bezpośrednio do producentów z pominięciem wielu pośredników, w wyniku czego nasze pokarmy mogłyby być świeższe, ostatecznie tańsze, a pieniądze trafiałyby tam, gdzie powinny - czyli na przykład do rolników uprawiających dla nas warzywa.

Dziś rolnicy, którzy z nami współpracują, stosują głównie stare metody uprawy roślin, naturalne nawozy, płodozmian, mają ogromną wiedzę na temat upraw. W pewnym sensie dzięki temu wracamy do gospodarzenia, jakie pamiętam z dzieciństwa. W samej idei jest dbałość o ziemię, zamiast tylko czerpania z niej garściami bez względu na konsekwencje. Dlatego dziś wolę zrezygnować z produktów, które są smaczne, ale według mnie "nieetyczne".

Dla zwykłego zjadacza chleba kooperatywa to dużo zachodu.

Rzeczywiście, kiedyś dla większości ludzi byliśmy dziwakami, którzy jeżdżą po wioskach i szukają dostawców, albo stoją na parkingu i ważą dla siebie nawzajem ogórki, zamiast zająć się "czymś ważnym", oglądać seriale w TV. Teraz jest więcej takich inicjatyw, więcej wiedzy i świadomości, że właśnie to, co jemy, jest ważne. Każdy kęs ma znaczenie. Zwłaszcza w menu dzieci.

Czy rzeczywiście można zaoszczędzić, pracując i kupując w kooperatywie?

Wartość kooperatywy nie jest do przeliczenia na pieniądze. Stare przysłowie mówi: szczęśliwy ten, kto patrzy, jak rośnie jego jedzenie. I my, w większości mieszczuchy, mamy dzięki kooperatywie możliwość "udziału w produkcji" żywności dla samych siebie. Uwielbiamy naszych dostawców, odwiedzamy rolników, patrzymy, jak rośnie rzodkiewka, a nasze dzieci mogą ją samodzielnie zabrać z grządki. Kiedyś jeden z moich lekarzy zapytał mnie retorycznie: czy wiesz, jak stare jest twoje jedzenie? To zdanie mocno zadziałało mi na wyobraźnię. Dziś wiem: marchewka marchewce nierówna. Świeżo wyrwana z ziemi ma jakość nieporównywalną ze sklepową, o której poza tym nic nie wiemy. Ani ile tygodni temu ją zebrano z pola, ani kto ją uprawiał i w jaki sposób. Świeże pożywienie to podstawa zdrowia i witalności. Warto sobie to uświadomić.

Ile płacicie za koszyczek malin, kilogram marchwi, ziemniaków, jabłek?

Produkty uprawiane bez chemii mamy często w cenach zbliżonych do tych z upraw konwencjonalnych. Np. młode ziemniaki wiosną w każdym sklepie kosztowały minimum 3,50 - 4,40 zł, czyli tyle samo ile nasze kooperatywne (3,50 zł), bez oprysków, od pana Sławka. Są porównywalne jakościowo do ziemniaków w sklepach ekologicznych, za które trzeba byłoby w tym czasie dopłacić jeszcze kilka złotych za kilogram.

Czy każdy może się znaleźć w kooperatywie spożywczej?

Kooperatywa nie jest idealnym modelem współpracy dla każdego. Tutaj pracujemy społecznie. To nie jest miejsce, w którym obsługujemy innych. Trzeba coś wnieść, aby coś wynieść. Nie każdy ma czas choćby na to, aby raz w tygodniu podjechać na drugi koniec miasta i odebrać od rolnika skrzynki z ogórkami dla reszty grupy. Nie każdy ma takie priorytety. Nasza kooperatywa to jest zgromadzenie pasjonatów dobrej żywności. Bywa, że przynależność do niej zmienia sposób myślenia.

warzywa

Uprawa warzyw dla kooperatywy spożywczej

Źródło: Archiwum prywatne

Jaki jest profil członka tej społeczności?

Bardzo zróżnicowany. Mamy członków kooperatywy w każdym wieku. Są tu przede wszystkim osoby, którym zależy na tym, aby być w relacji z naszymi "karmicielami" - dostawcami. Uważam, że dla nas, mieszczuchów to przejście do innego wymiaru konsumpcji. To nie są bezosobowe zakupy. Po obu stronach stoją ludzie, którzy się znają, lubią i szanują. Proces nieporównywalny z kupowaniem gdziekolwiek i czegokolwiek. Osoba, która szuka tutaj szybkich, tanich zakupów, raczej się zawiedzie. Spotykamy się regularnie, czasem bardziej w biegu, czasem mniej i uwielbiamy te spotkania. To są nasze małe, regularne święta.

Obserwując, jak to miejsce ewoluowało przez lata, jak uważasz, czego brakuje teraz ludziom?

W kontekście stołu rodzinnego - powiedziałabym, że dzisiaj nam najbardziej brakuje relacji, wielopokoleniowych rodzin, współpracujących ze sobą lokalnie, tworzących wspierającą się społeczność. To jest coś, co można poczuć w kooperatywie. Potrzebna jest nam "cała wioska" - nie tylko, by tworzyć małą, lokalną drużynę w celu pozyskiwania żywności, ale żeby się inspirować nawzajem, wychowywać dzieciaki w poczuciu, że bycie razem ma sens, że w grupie siła. Człowiek to istota społeczna, a dziś odgrodzeni od siebie w dużych miastach coraz częściej odczuwamy konsekwencje tej izolacji. Od innych ludzi, od natury, od zwierząt. Wracając do żywienia: kooperatywa sprawdza się i dla mojej mamy, która ceni sobie smak produktów, jaki pamięta z młodości, i dla mnie. Osobiście, prócz smaku doceniam jakość naturalnego, ekologicznego pożywienia.

Prowadzisz warsztaty kulinarne dla dzieci. Jak w twojej opinii wygląda ich wiedza na temat odżywiania? Czy edukacja żywieniowa istnieje?

Dzieci to przyszłość tego świata, dla mnie - najważniejsi ludzie na ziemi. Niestety edukacja żywieniowa nie istnieje w Polsce w ogóle. Kiedy przyjeżdżam do przedszkoli czy szkół na pogadanki o zdrowym odżywianiu, widzę, jak wiele jest do zrobienia w tym obszarze.

Po pierwsze, w podstawowym środowisku dzieci, czyli w domach rodzinnych, po drugie na poziomie edukacji w szkole. Dzieci nie wiedzą na przykład, że można przygotować zdrowe słodycze bez cukru, nie wiedzą, skąd pochodzi jedzenie, że może być ono mniej lub bardziej etyczne, że może być złej jakości i niszczyć nam zdrowie. Czasem, aby wyjaśnić dzieciom, czym jest zdrowe odżywianie, porównuję ciało ludzkie do samochodu. Dzieciaki wiedzą, że trzeba o niego dbać, wlewać odpowiedniej jakości paliwo, wymieniać płyny, trzeba go myć. Kiedy się dzieciom uświadomi, że organizm to nasz jedyny ziemski pojazd, którego nie da się wymienić na lepszy model, można je bardzo łatwo zmotywować do zmian. Dzieci są gotowe czerpać z tej wiedzy, często chłoną szybciej niż rodzice i bardziej ortodoksyjnie przestrzegają zaleceń.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Podziel się:
Skopiuj link:
uwaga

Niektóre elementy serwisu mogą niepoprawnie wyświetlać się w Twojej wersji przeglądarki. Aby w pełni cieszyć się z użytkowania serwisu zaktualizuj przeglądarkę lub zmień ją na jedną z następujących: Chrome, Mozilla Firefox, Opera, Edge, Safari

zamknij